niedziela, 30 czerwca 2013

Why you, not me

-Co tutaj robisz? - usłyszała męski głos za swoimi plecami i zamarła w bezruchu. Ścisnęła w ręku trzymany przez siebie notatnik i przeklnęła w duchu. Nie spodziewała się tu nikogo o takiej porze. Odwróciła się energicznie, a pasma jej czarnych włosów zawirowały w powietrzu, dając jej możliwość szybkiego schowania przedmiotu przed nieznajomym.
-Hm... ''co ja tu robię''? Mogłabym cię spytać dokładnie o to samo – odpowiedziała pytaniem na pytanie, mając nadzieję, że chłopak nie odkryje, po co tu przyszła.
-Tak się składa, że pilnuję tego miejsca – dziewczyna nie była pewna, w pomieszczeniu było ciemno, ale wydawało jej się, iż nieznajomy nieznacznie się uśmiechnął. Długa grzywka przysłaniała mu oczy, przez co prawie w ogóle nie widziała wyrazu jego twarzy. -Lepiej, abyś miała dobre wytłumaczenie, dlaczego kręcisz się tu o takiej porze. Inaczej będę zmuszony donieść o tym dyrekcji. - dokończył wypowiedź i szarmancko oparł się o framugę drzwi, w których stał.
-Nie! Powiem ci, ale nikomu o tym nie mów! - gwałtownie zaprotestowała, robiąc krok do przodu. Zapomniała o małym notatniku, który ukrywała, oraz który został dostrzeżony.
-Dobrze więc, porozmawiajmy o tym na górze. - zarządził i gestem dłoni nakazał dziewczynie wyjść na korytarz.
* * *
-Pozwól, że się upewnię: postanowiłaś wybrać się do szkoły o takiej godzinie tylko po to, aby odzyskać swój pamiętnik. Czy ty jesteś głupia? - zapytał z rozbawieniem, zapalając swojego papierosa. Znajdowali się na dachu, więc nie obowiązywały go żadne zakazy.
Na twarzy dziewczyny wypłynął rumieniec, więc szybko obróciła się do swojego rozmówcy plecami.
-To było dla mnie ważne, ok? Poza tym, nie chciałam, aby tata się o tym dowiedział. I tak uważa, że nic nie mogę sama zrobić. Wolałam to załatwić po swojemu. - wymamrotała z rękami splecionymi na klatce piersiowej.
-Hm... właściwie... - mężczyzna przybliżył się, chwycił jej głowę obydwiema rękami i odwrócił w swoją stronę. Przed twarzą mignęły jej blond włosy. Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, aż po chwili ją puścił. - Jesteś córką dyrektora, prawda? Wcześniej tego nie zauważyłem, bo było za ciemno, ale to jednak ty.
-Rin. - rzuciła tylko, ale patrząc w zdezorientowane oczy nieznajomego, dodała: -Mam na imię Rin, a ty?
-Możesz mówić mi Kou. - powiedział z tajemniczym uśmiechem, dopalając papierosa.
-Tak więc... Kou... san... mógłbyś nie mówić o niczym tacie? - zapytała nieśmiało, patrząc przed siebie.
-Jasne. - odparł szybko, gasząc papierosa i wyrzucając go poza barierkę. -Pozostaje tylko pytanie: co ja będę z tego miał?
-Hę?! - tylko tyle zdołało się wydobyć z ust dziewczyny. Blondyn podążał ku niej powolnym krokiem, więc zmuszona była do cofnięcia się. Wszystko szło dobrze, dopóki nie poczuła ściany za plecami. Spanikowana, przylgnęła do niej. Kou tymczasem znalazł się już obok niej. Spojrzał na nią i oparł dłoń na ścianie, tuż obok jej głowy. Schylił głowę i powoli zaczął się przybliżać. W głowie Rin pojawiło się nagle tysiąc myśli. Nie miała pojęcia, co się dzieje ani jak powinna zareagować. Usłyszała przy uchu szept.
-I co teraz? - spojrzała na twarz mężczyzny, na której gościł irytujący uśmiech. -Przyszłaś tutaj ze mną tak beztrosko, nie pomyślałaś, że ja także mógłbym ci coś zrobić?
Kiedy tylko zrozumiała, co się dzieje, wyrwała się i pobiegła w stronę drzwi wyjściowych z dachu. W pośpiechu zdążyła tylko krzyknąć ''głupek Kou''. Biegła po schodach, pragnąc jak najszybciej znaleźć się już w domu. W jej głowie kłębiło się wiele nieznanych myśli. Postanowiła, że zajmie się tym później, jak tylko uda jej się uspokoić szybko bijące serce oraz zakryć zaróżowione policzki.
Postawiła tylko kilka kroków, gdy drogę przeleciał jej jastrząb. Okrążył ją kilka razy, po czym przycupnął jej na ramieniu, wesoło pohukując i lustrując ją wzrokiem.
-Czegóż tu poszukujesz, waćpan potężny Jastrzębiu? Czyżeż poszukujesz tutej mnie? Czy nie mnie? Powiedzmiże, mistrzu.
Jastrząb rozwinął swe piękne, złote, długie, błyszczące, zdrowe, czarne, dorodne skrzydła i pokazał je całemu światu, po czym odleciał w sobie tylko znanym kierunku. Kiedy znikał z horyzontu, posłał Rin pełen ciepła i pogody uśmiech. Spoglądając na uśmiech jastrzębia, zobaczyła majestatycznie podążające w kierunku dorodnego ptaka ciężkie strzały. Same się naprowadzały. Nie zdążyła dotrwać do finału wydarzeń, gdyż poczuła, jak zostaje pociągnięta w dół. Głęboka rozpacz wlała się do jej serca i zaczęła prosić o wybaczenie za uczynki popełnione w przeszłości. Kres zaczął się zbliżać, a słońce obracać. Czuła, że dryfuje. Jest na fali, wiatr szarpie jej włosy w majestatyczny sposób. Tylko cienki kontur ludzkiej postaci i autobus spoczywający przy drzewie pozostawiał pamięć o niej na ziemi. Nagrobek spoczywa.
______________________________________________________________________
Ostatnio nie mogłam przez bardzo długo nic napisać, ale w końcu się udało. Napisałam to coś i dzięki temu odzyskałam Wenę, więc jest dobrze. Teraz już biorę się za kolejny rozdział :D
Postanowiłam, że wstawię tu tego oneshota (?), ale błagam, nie bijcie mnie za to.

czwartek, 18 kwietnia 2013

3: Prawda rodzi łzy

Miała wrażenie, jakby dryfowała w nicości. Słyszała wszystko, co ją otaczało jakby przez mgłę, jej ciało nie chciało się ruszać mimo wielu prób, powieki okazały się zbyt ciężkie, aby je podnieść. Nie wiedziała, co się dokładnie działo, ale wiedziała, że było źle. Jej myśli błądziły wśród ludzi... wszystkich zabitych ludzi w tramwaju. Nie mogła zapomnieć o tym, co tamci faceci zrobili tym wszystkim ludziom. Czemu? Czego chcieli? Tego nie wiedziała, była za to pewna jednego - gdyby to zależało od niej, już by nie żyli... Gdyby nie została uratowana, prawdopodobnie jej przyjaciółka... w jej mózgu zapaliła się czerwona lampka.
-Kate! - krzyknęła Michelle, gwałtownie podnosząc się do siadu. Poczuła, jak kropla potu spływa z jej twarzy na podłogę. Rozejrzała się w około - była w bardzo małym i skromnym pomieszczeniu, było w nim tylko posłanie, w którym aktualnie się znajdowała, oraz okno. Na dworze było ciemno, więc przypuszczalnie stwierdziła, że jest już dosyć późno. Nie za bardzo orientowała się w czasie, ale w tramwaju znajdowała się rano, co znaczy, że spała aż do teraz. Ciekawiło ją, co się z nią działo przez resztę czasu... przeszedł ją dreszcz.
Podniosła się z posłania, podpierając się jedną ręką. Jej ciało było wyczerpane i z trudem utrzymywała równowagę. Powoli zaczęła poruszać się w stronę drzwi, ale kiedy była już tuż obok nich, te gwałtownie się otworzyły. Michelle zaskoczona, straciła równowagę i upadła do tyłu. W drzwiach stała wysoka postać w czarnym, zasłaniającym twarz kapturze. Dziewczyna instynktownie zaczęła cofać się do tyłu, nie wiedząc, czego może się spodziewać. Ku jej zaskoczeniu, postać zdjęła kaptur i ukazała się zza niego para kruczoczarnych oczu oraz promienny uśmiech.
-Widzę, że już się obudziłaś, Panienko - powiedział z uśmiechem przybysz i podszedł do Michelle. Pamiętała go, to był chłopak z jej snu, pamiętała go dokładnie. Pamiętała także, że to on uratował ją w tramwaju. To musiał być on. Szatynka miała wrażenie, że może mu zaufać - miała wrażenie, że nie zrobi jej krzywdy. Mimo tego, miała wiele rzeczy, o które chciała go zapytać. Właśnie miała otworzyć usta, ale chłopak wszedł jej w słowo:
-Jak się czujesz?
-Trochę kręci mi się w głowie... ale myślę, że zaraz będzie lepiej... - powiedziała cicho Michelle, zaraz jednak przytomniejąc. -Ważniejsze pytanie... co... co się stało? Niczego nie rozumiem! - krzyknęła, a jej ciało owiał chłodny wiatr. Zignorowała jednak to dziwne uczucie, czekając na wyjaśnienia.
-Tak... wiem, że chcesz wiedzieć, co się dzieje. Ale ja nie mogę ci jeszcze nic powiedzieć. -powiedział spokojnie z uśmiechem, jednak w jego głosie dało się słyszeć nutkę żalu. Zza płaszcza wyjął mały pakunek i podał go szatynce -Załóż to. Zabiorę cię w miejsce, gdzie dowiesz się wszystkiego, Panienko. Czekam na korytarzu, gdy będziesz gotowa -powiedział i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Michelle nie wiedziała, czego się spodziewać. Powinna z nim iść? Bała się. Nie jego, ale tego czego się dowie. Nie wiedziała, czy była na to wszystko gotowa, to dzieje się tak nagle i niespodziewanie.
Z pewnym niepokojem odwinęła pakunek i jej oczom ukazały się długie czarne zakolanówki, krótka czarna spódniczka i seledynowa bluzka. Głębiej znajdowała się także fioletowa bluza.
-Przecież to nawet nie jest mój styl... i co to za spódnica? Pomijając zakolanówki, one są fajne - usiadła na posłaniu i przebrała się, mówiąc do siebie cicho. Stwierdziła, że wcale nie wygląda najgorzej w nowych ciuchach, ale nie chciała tego przyznać.
Rozejrzała się jeszcze ostatni raz po pomieszczeniu i wyszła na zewnątrz. Ren czekał na nią, oparty o ścianę. Ubrany był w czarne spodnie i zwiewny czarny podkoszulek, który podkreślał jego lekko umięśnioną klatkę i ramiona. Michelle dopiero teraz miała okazję dokładniej się mu przyjrzeć, wyglądał na starszego od niej, ale nie znacznie. Jego twarz była skierowana w dół a czarne kosmyki włosów nachodziły mu na czoło i twarz. Szatynka musiała w myślach stwierdzić, że wyglądał nieźle. Tajemniczo, a jednocześnie... jakby pociągająco? 
Przez swoje rozmyślania nawet nie zauważyła, że Ren podniósł głowę i teraz patrzył jej prosto w oczy. Było w nich coś, co ją niepokoiło, ale nie potrafiła dokładnie powiedzieć co. Oczerowała ją ta niespotykana barwa, która idealnie pasowała do koloru włosów.
-Możemy już iść? - głos wyrwał ją z zamyślenia.
-Gdzie dokładnie? - spytała z nieskrywaną ciekawością. Nie była pewna, czego się spodziewać.
-Dowiesz się wszystkiego, kiedy dojdziemy, Panienko - powiedziawszy to, nogą lekko odepchnął się od ściany i ruszył wgłąb korytarza. Michelle od razu ruszyła za nim, nie spuszczając go z oczu. Droga była długa, po drodze mijali wiele drzwi, jednak wszystkie były zamknięte. Dopiero na końcu korytarza znajdowały się wielkie dwuskrzydłowe drzwi. Ren stanął z boku i spojrzał na dziewczynę wyczekująco. Zrozumiała o co chodzi i energicznie pchnęła drzwi, nieśmiało wchodząc do środka. Z początku w oczy poraził ją jasny promień światła, więc odruchowo zasłoniła oczy dłońmi. Czarnowłosy wszedł za nią, ale trzymał się jakby z boku. Michelle powoli robiła kolejne kroki wprzód, rozglądając się dokładnie dookoła. Znajdowała się w wielkiej sali, ściany były wyjątkowo bogato zdobione, z góry zwisał wielki kryształowy żyrandol, który z początku ją oślepił. W głębi pomieszczenia stał wielki stół. Podeszła do niego bliżej i dopiero teraz zauważyła kilkoro ludzi, którzy przy nim siedzieli. Spojrzała niepewnie na Rena, ale ten dał jej niemy sygnał, aby iść dalej. Tak też zrobiła. Przy stole siedziało 5 osób. Michelle nie wiedziała co ma zrobić, czuła się bardzo dziwnie w tym towarzystwie.
-D-dzień dobry... - powiedziała nieśmiało. Wzrok skierowała na stół, bała się spojrzeć tym ludziom w oczy.
-Dzień dobry, Michelle. Czekaliśmy na ciebie - odpowiedział jej mężczyzna, który siedział po środku. Na jego twarzy gościł przyjemny uśmiech, więc Michelle trochę ulżyło. Tylko trochę.
-Co? - tylko tyle wyrwało się z jej gardła. Skąd znają jej imię? Czekali na nią? Nic nie zrozumiała.
-Wiemy, że musisz czuć się zmieszana. Proszę, usiądź z nami - powiedział, wskazując na wolne krzesło obok siebie. Michelle chwilę się wachała, ale posłusznie usiadła na krześle.
-Z pewnością musisz być zmieszana tym, co się ostatnio stało... - zaczął powoli mężczyzna, a szatynka w umyśle odtworzyła zdarzenia z poprzedniego dnia. "Zmieszana"? Dobre sobie! Jednak odruchowo przytaknęła - Z pewnością oczekujesz od nas także wyjaśnień. Problem w tym, że to co usłyszysz z pewnością będzie dla ciebie szokujące i... niewiarygodne.
-Przepraszam - odezwała się nagle Michelle -Proszę Pana... zdarzyło się tyle rzeczy, że... ja po prostu muszę wiedzieć, co się dzieje! - powieziała oburzona, podnosząc odrobinę głos
-Tak... Tak, z pewnością masz rację. Widzisz... twój ojciec nie był tym, za kogo go uważałaś. Albo raczej nie podejrzewałaś nawet kim jest. Twój ojciec miał ponadprzeciętne zdolności, znacznie przekraczające zdolności innym mu podobnym. Możnaby rzecz, że był geniuszem w swojej sztuce. Zrobił wiele rzeczy, lecz niestety... niektórym ludziom się to nie podobało. Żył w dwóch światach na raz i w jednym z nich zatracił się na tyle, że stracił przez to życie. - Michelle otwierała szerzej oczy ze zdumienia. Nie wiedziała, o co chodzi, ale ten mężczyzna prawdopodobnie znał jej ojca.
-Ale... o czym... o czym pan... - wyszeptała dziewczyna, nie mogąc wyjść z szoku.
-Twój ojciec był magiem. Najpotężniejszym magiem swoich czasów. Stara przepowiednia głosi, że to właśnie córka maga, który władał wszystkimi żywiołami będzie w stanie zapanować nad nimi wszystkimi, a legendarny żywioł stanie się jej posłuszny jako jedynej w historii. Tak, to właśnie ty, to o tobie mówi nasza przepowiednia.
-N-nie... - Michelle z trudem potrafiła zebrać myśli. Wszystko jej się mieszało, nie mogła zapanować nad emocjami. Magowie? Żywioły? Magia? Przecież takie rzeczy nie istnieją. Nie istnieją... Szatynka gwałtownie wstała z krzesła i podeszła do ściany. -Nie... musicie się mylić, mój ojciec nie był kimś takim... był zwykłym człowiekiem, który zginął w napadzie... ja... ja nie jestem tym, kogo szukacie.... To... to nie mogę być ja! - krzyknęła Michelle. Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy, lecz nie potrafiła nad nimi zapanować.
-Proszę, uspokój się - zaczął spokojnie mężczyzna, lecz Michelle go nie słuchała.
-Ja... ja... nie... to niemożliwe... ja... - była bliska wybuchnięcia jeszcze większym płaczem, lecz poczuła, jak ktoś zarzuca jej coś na głowę. 
-Panienko, nikt nie powinien widzieć twoich łez. - usłyszała znajomy głos. Rozpoznała go od razu, to był Ren, znalazł się obok niej błyskawicznie. Była mu wdzięczna za pomoc, nie lubiła kiedy inni widzieli jej łzy.
-C-czemu... ciągle mnie tak n-nazywasz? - wyjąkała w płaczu. Nie była w stanie uspokoić swojego głosu.
-Widzę, że niczego nie wiesz, więc pozwól, że ci to powiem. Jesteś naszą księżniczką - powiedziawszy to, stanął naprzeciwko niej i uklęknął przed nią, chwytając jej dłoń.
-Księżni... czką...? -Michelle była oszołomiona. Księżniczka? Przecież ona nigdy nie mogłaby być... kimś takim. Jak to możliwe? Nie wiedziała, czy może temu wszystkiemu wierzyć, ale z niewiadomych powodów słowa Rena wydawały jej się bardziej wiarygodne. Jej płacz powoli ustępował, ale szatynka nadal była oszołomiona. Przez głowę momentalnie przeszła jej słowa Kate. W jej umyśle jednocześnie zapaliła się czerwona lampka.
-Zaraz... gdzie... gdzie jest Kate? Była ze mną przecież w tramwaju! - powiedziała, starając się jak najbardziej uspokoić swój głos, co w miarę jej się udało. 
Spojrzała na twarze osób znajdujących się w pomieszczeniu, jednak ich wzrok uciekał przed spotkaniem się z jej wzrokiem. W całym pomieszczeniu zapanowało milczenie...
________________________________________________
Uff. Udało się, wreszcie napisałam rozdział! Nie jest za długi, wiem o tym, ale nie mogłam już dłużej z tym zwlekać.
Mam nadzieję, że się spodoba, trochę nowości... Ale mogę powiedzieć, że w następnym będzie się działo!

środa, 20 marca 2013

2: Sny i koszmary

Hm... Na początku zaznaczam, że ten rozdział będzie posiadał trochę przeskoków w czasie, głównie między Prologiem i 1 rozdziałem, więc jeśli ktoś ich nie czytał, radzę to zrobić przed tym rozdziałem.
Mała informacja - z boku na blogu pojawił się numer GG, więc jeśli ktoś chce, to zapraszam.
Rozdział jest dłuższy niż ostatni, mam nadzieję, że się spodoba. Kolejny niedługo, miłego czytania! 
_____________________________________

Była cała spocona, a jej nogi poruszały się z trudnością, jednak wciąż biegła przed siebie. Cichy głos w jej głowie podpowiadał, że nawet nie powinna myśleć o odwracaniu się za siebie. Wiedziała, że oni biegną za nią - ludzie, którzy chcą ją zabić. Nie wiedziała kim są, lecz wiedziała, że musi uciekać. Nie wiedziała, gdzie dokładnie się znajduje ani jak się tu znalazła, był to ogromny, bogato wystrojony zamek. Gdyby miała więcej czasu, z pewnością zaczęłaby się zachwycać jego architekturą, ale niestety go nie miała.
Biegła przez długi korytarz wyłożony czerwonym dywanem. Zauważyła drzwi ukryte za zasłonami, więc bez namysłu rzuciła się do nich. Były otwarte, więc wślizgnęła się do środka i obejrzała dookoła - nikogo nie było. Najciszej jak umiała ukryła się za wielkim łożem i czekała. Nasłuchiwała odgłosów z korytarza, jednak dudniące w jej klastce piersiowej serce skutecznie jej w tym przeszkadzało.
-Tędy. - usłyszała głos na korytarzu i wciągnęła gwałtownie powietrze. Przestała oddychać i lekko drżąc nasłuchiwała odgłosów. Miała nadzieję, że nikt jej nie zauważy. Wkuliła się jeszcze bardziej we wnękę między łóżkiem a ścianą.
Usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi, a po chwili zobaczyła trzy krążące po pokoju cienie. Chciała się ruszyć, ale strach sparaliżował jej ciało. Panicznie rozglądała się pokoju, ale nie dostrzegła niewiele wśród ciemności. Tymczasem jeden z cieni zbliżył się niebezpiecznie blisko łóżka. Dziewczyna bała się, że ją zauważy, lecz nagle coś poczuła. Odwróciła się lekko w tamtą stronę, ale jedyne co zobaczyła, to wyciągająca się w jej stronę ręka. Chciała krzyczeć, ale coś dużego i ciepłego zatkało jej usta. Była przerażona.
-Cicho... - usłyszała przy uchu szept, jednak wcale jej to nie uspokoiło. Po chwili poczuła, jak zostaje czymś nakryta. Nie wiedziała, czym dokładnie był ten materiał, ale zdawało się, że dzięki temu napastnicy nie mogli jej zobaczyć. Postanowiła chwilowo zaufać swojemu wybawcy, miała wrażenie, że może on być po jej stronie.
-Jeszcze chwila... - szepnął do jej ucha ponownie. Postanowiła się go posłuchać i odczekała, aż w pomieszczeniu zostaną tylko oni dwoje. Kiedy tylko drzwi od pokoju się zamknęły, chłopak zdjął z niej materiał. Nie mogła dobrze zobaczyć go w ciemności, widziała tylko kontury.
-Em... Kim jesteś? I kim są oni? I... co właściwie się dzieje? - zaczęła zasypywać go pytaniami, które od jakiegoś czasu ją dręczyły.
-Naprawdę chciałbym odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania, ale sądzę, że czas mi na to nie pozwoli. - usłyszała z ciemności. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że chłopak się uśmiechnął. -Przy okazji, jestem Ren. - dodał po chwili.
-Ren...? Co to za imię? - spytała, dopiero po chwili gryząc się w język.
-Cóż, moja matka pochodziła z Japonii - wyjaśnił i powoli wstał. Po chwili oświetlenie się włączyło. Z początku oczy dziewczyny musiały przyzwyczaić się do jasności, ale już po chwili nie miała z tym problemu. Ren wyglądał na osobę w jej wieku, może nieco starszą. Miał kruczoczarne włosy i tak samo czarne oczy. Zdziwiła się na ten widok, lecz chłopak jakby wyczytał to z jej twarzy.
-To mój naturalny kolor oczu - odpowiedział swobodnie i podszedł do niej, oglądając jej ramię -Krwawisz - stwierdził fakt i uklęknął przy niej.
-Och... chyba zraniłam się, kiedy biegłam... - powiedziała, w pamięci odtwarzając swoją ucieczkę -Może powiesz mi coś wreszcie?
-Nh... - odpowiedział, w ustach trzymając kawałek jakiegoś białego materiału. Oczy dziewczyny patrzyły, jak sprawnie zakłada jej opatrunek. -Nie mogę ci teraz powiedzieć, uwierz mi, to nie jest dobry czas. Obiecuję, że następnym razem wszystko ci wytłumaczę - powiedział, uśmiechając się ciepło. Dziewczyna wiedziała, że chłopak z takim uśmiechem nie mógłby jej okłamać.
-Zaraz, "następnym razem"?
-Tak. Teraz musisz już iść, ale jestem niemal pewny, że jeszcze się spotkamy. - podszedł do niej i dotknął jej czoła ręką. Chciała zadać mu jeszcze kilka pytań, lecz w tym samym momencie poczuła niesamowity ból. Obraz przed oczyma zaczął jej się rozmazywać, aż w końcu padła nieprzytomna na łoże.
-Już niedługo, Panienko... - szepnął chłopak, na twarz przybierając tajemniczy uśmiech wyższości.

 * * *

Michelle ze snu obudził mocny zapach dopiero co przyrządzonej jajecznicy i tostów. Podniosła się i rozejrzała po pokoju - na stoliku leżał talerz ze śniadaniem, a obok niego kartka. Dziewczyna podeszła bliżej i zerknęła na jej treść.
"Musiałam wyjść wcześniej. 
Zjedz śniadanie i, jeśli będziesz wychodzić z Kate, zamknij wszystkie drzwi."

Uśmiechnęła się pod nosem i usiadła przy stoliku, zabierając się za zjedzenie przygotowanego śniadania. W myślach podziękowała mamie za przypilnowanie, aby nie umarła z głodu. Mimo że kuchnia wymagała dopracowania, była naprawdę wdzięczna mamie za to, że zawsze troszczyła się o szczegóły i wszystkie inne rzeczy, na które Michelle nigdy nie zwracała uwagi. Wiedziała, że robi wszystko, co w jej mocy.
Jej rozmyślania przerwał dźwięk telefonu, roznoszący się po całym domu. Niechętnie oderwała się od śniadania i, zakładając po drodze swoje puchate kapcie, poczłapała w kierunku sypialni jej rodzicielki, w której znajdował się jeden z telefonów.
-Halo? - rzuciła do słuchawki, jednak nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Słyszała tylko zakłócenia po drugiej stronie linii. Poczekała chwilę, po czym odłożyła słuchawkę. Była lekko zaniepokojona tym połączeniem - numer do jej domu mieli tylko jej znajomi, żaden fan czy inna osoba nigdy nie powinna go znać.
-Coż, może to była pomyłka - powiedziała cicho do samej siebie, aby się uspokoić. Wróciła do swojego pokoju i usiadła na łóżku, rozglądając się niepewnie wokoło. Jej poczucie niepokoju powoli wzrastało, a świadomość, że została w domu sama, wcale nie pomagała. Michelle stwierdziła, że położy się do łóżka i po prostu prześpi się do czasu, w którym miała spotkać się z Kate. Podeszła do łóżka i odgarnęła kołdrę, lecz nie zrobiła ani kroku w kierunku posłania. Na materacu po lewej stronie widniała czerwona plama, nie za mała, ale także nie na tyle duża, aby dziewczyna wcześniej ją zauważyła. Rozszerzyła oczy w zdumieniu, chciała panikować, ale zachowała trzeźwość umysłu. Skąd wzięła się tam krew? Plama widniała po lewej stronie, a to znaczyło, że... ręka! Dziewczyna jak najszybciej obejrzała swoją lewą rękę, lecz nic nie znalazła. Żadnej rany, zadrapania, nic. Więc skąd...? Momentalnie przypomniał jej się dzisiejszy sen. Była w zamku, uciekała przed jakimiś ludźmi... Tak, pamiętała, w trakcie ucieczki zraniła się w rękę. W tym momencie miała ochotę spoliczkować samą siebie za wysnuwanie tak idiotycznych wniosków. Jakim cudem mogłaby tu być krew... z jej snu? Przecież to było śmieszne, totalnie irracjonalne i... przy okazji niepokojące. Sen nie ma z tym nic wspólnego, prawda?

* * *

Michelle zajęła miejsce na samym końcu, a Kate następne przed nią. W tramwaju było niewiele osób, przez co dziewczyny odetchnęły z ulgą. Nie lubiły, kiedy ich wspólny czas przerywany był przez natrętnych fanów szatynki, proszących tylko o zdjęcie lub autograf. Z tego powodu zwykle chodziły do rzadko uczęszczanych i mało znanych miejsc, tak jak i tym razem.
-No, to opowiesz mi o tym śnie? - zagadała blondynka i położyła głowę na ramionach. Siedziałam przodem do przyjaciółki, więc nie widziała niczego, co działo się za nią. Nie, żeby jakoś specjalnie ją to interesowało.
-To nic takiego. On był po prostu... dziwny - zakończyła ostrożnie, starannie dobierając odpowiednie słowa.
-Jejku, nie bądź taka nieśmiała, Michi! - niemal krzyknęła Kate, w powietrzy rysując rękami nieokreślony znak - Myślisz, że moje sny są normalne?
-Cóż... masz rację, z całą pewnością nie są... - odpowiedziała z szyderczym uśmiechem szatynka -Chociażby ten, w którym wylądowałaś na bezludnej wyspie z tamtym facetem, który znalazł na plaży wiewiórkę i zaczął nią... - nie mogła dokończyć dalej, ponieważ ręka blondynki efektywnie zatkała jej usta. Twarz Kate była cała czerwona, nie wiadomo czy ze złości, czy z zakłopotania.
-Nigdy. Więcej. Tego. Nie. Wspominaj - wyartykułowała przez zęby i schowała twarz w ramionach, udając oburzenie. Nie trwało ono jednak zbyt długo, bo kiedy zauważyła, że nie przynosi ono żadnych rezultatów, kontynuowała poprzedni temat -To powiesz czy nie? - spytała ponownie, zerkając jednym okiem na Michelle. Szatynka chwilę się zastanawiała, ale zaraz odpowiedziała:
-Hm... nic szczególnego, ostatnio często miałam takie sny. Byłam w zamku, jacyś ludzie chciali mnie zabić, ale... jakiś chłopak mi pomógł. Ten sen był tak jakby bardziej realny... i pierwszy raz pojawił się tam on... - dziewczyna zamyśliła się na chwilę. Nie była pewna, czy powinna wspominać przyjaciółce o krwi. Nie chciała niepotrzebnie jej martwić. Przecież to nie było nic ważnego.
-Mhm. Wiesz co? Ja myślę, że ten sen ma jakieś ukryte znaczenie - zaczęła Kate. Wyprostowała się na krześle i przybrała poważną minę. - To musi znaczyć, że jesteś kimś ważnym. Skoro to był zamek, to może jakąś księżniczką? Tak, pewnie tak! Pewnie zostałaś wybrana, aby ocalić świat przed zagładą, jak w książkach. A on jest twoim rycerzem na koniu! - Kate mówiła z entuzjazmem, z każdym jej kolejnym słowem powaga przemieniała się w szczery uśmiech. Michelle nie mogła uwierzyć w to, jak bardzo pomysł Kate ją rozbawił.
-Księżniczką! - parsknęła szatynka, nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego jej się na usta.
-Zaufaj mi, w dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe - stwierdziła wesoło Kate i odwróciła się na chwilę za siebie -Nie uważasz, że tamci faceci trochę dziwnie się na nas gapią? Może cię rozpoznali - zaczęła niespodziewanie, tym razem mówiąc poważnie.
-Jesteśmy już niedaleko, nie martw się, to tylko kilku gości - powiedziała spokojnie dziewczyna, ale w głowie pojawiła się myśl, że dobrze byłoby powiadomić o tym fotografa lub ochronę. W wagonie było co prawda trochę ludzi, ale ostrożności nigdy za wiele. Wyciągnęła telefon i miała właśnie zadzwonić, kiedy usłyszała cichy szept Kate:
-Michi, wysiadajmy! - jęknęła błagalnie. Szatynka odwróciła wzrok i ujrzała, jak tajemnicza grupka mężczyzn zbliża się do nich. Zlustrowała ich szybko spojrzeniem, byli ubrani na czarno, ubrani w długie płaszcze tego samego koloru. Okulary przeciwsłoneczne, ciężkie buty, tatuaże. To jej się nie podobało. Zerknęła nieco niżej i zamarła. Jej oczy prawdopodobnie się rozszerzyły, bo Kate spojrzała na nią pytająco. W tym czasie mężczyzna wykonał zwinny ruch ręką, zagłębiając ją w swoim płaszczu.
-Kate, na ziemię, on ma broń! - krzyknęła na cały wagon. Z niezwykłą prędkością kucnęła na ziemi, ciągnąc za sobą przyjaciółkę. W wagonie nie zdążyła nawet nastać panika, gdy usłyszały strzał. Bały się jak nigdy, żadna z nich nie miała odwagi podnieść głowy, gdyż zdążyły już położyć się na ziemi. Nie słyszały głosów mężczyzn, tylko spanikowane głosy pasażerów. Po chwili rozległ się kolejny strzał. Następny. Jeszcze jeden. Michelle ściskała ramię Kate, które całe się trzęsło. Szatynka się temu nie dziwiła, sama miała w oczy łzy, ledwie mogła złapać oddech. W przypływie rozsądku odnalazła w kieszeni telefon i z trudem wykręciła numer, czekając na sygnał. Niestety, nie dość szybko.
-Ona ma telefon! - usłyszała chrapliwy, męski głos. Budził w niej grozę, choć słyszała go pierwszy raz. Słyszała ciężkie kroki - wiedziała, że teraz pewnie podchodzi bliżej niej. Gdyby mogła, przylgnęłaby jeszcze mocniej do podłogi. W myślach błagała o cud, nie chciała umrzeć w taki sposób.
Poczuła lufę pistoletu przykładaną jej do głowy i zamarła. Łzy płynęły już ciurkiem po jej policzkach, lecz starała się nie wydawać przy tym żadnych odgłosów. Ze strachem czekała na jakikolwiek dźwięk. Odbezpieczenie pistoletu, śmiech... cokolwiek. Zamiast tego usłyszała coś innego - głos mężczyzny, który stał z tyłu i jako jedyny nie miał broni.
-Zostaw ją. To ona - stwierdził, przyglądając się Michelle z uwagą. Poczuła, jak broń jest oddalana od jej głowy. Podniosła lekko wzrok i ujrzała młodego mężczyznę przed trzydziestką, który uśmiechał się do niej kpiąco. -Jak się czujesz? - spytał z ironicznym uśmiechem, spoglądając w bok. Dziewczyna spojrzała w tę samą stronę i straciła na chwilę dech. Na podłodze w wagonie było pełno ciał, wszędzie płynęły strużki czerwonej cieczy. Zaczęło jej się robić niedobrze.
-Co... s-się... dzieje... - z trudem spytała, powstrzymując łkanie. Mężczyzna podszedł bliżej i spojrzał w jej oczy.
-Nie udawaj, że nie wiesz, dlaczego tu jesteśmy. - powiedział kpiąco i skierował się na początek wagonu. Szatynka śledziła go z uwagą wzrokiem. Po chwili wrócił, w jednej dłoni trzymając rewolwer, w drugiej zaś za włosy przytrzymywał dziewczynkę, na oko ośmioletnią. Michelle podejrzewała, że musiała tu być z mamą, zanim... -Prosty wybór. Powiedz wszystko, albo wiesz co się stanie - powiedział, przykłądając małej broń do skroni. Rozpłakała się i zaczęła machać rękami, próbując uciec, niestety bezskutecznie.
-Przestań! - krzyknęła resztką sił. Chciała się podnieść, ale strach jej na to nie pozwalał - nie mogła poruszyć nogami.
-To twoja ostatnia szansa, właśnie teraz - powtórzył, odbezpieczając rewolwer. Michelle chciała krzyczeć, ale kiedy otwierała usta, nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Zamknęła oczy, błagając o wybawienie. Ktokolwiek, niech przyjdzie jej na ratunek -Cóż, miałaś szansę - rzekł z nutą smutku w głosie. Strzał. Dźwięk upadającego na ziemię ciała. Krzyk Kate. To wszystko, co udało jej się zarejestrować, zanim ktoś szarpnął blondynką i nakazał jej wstać.
-A może tym razem coś sobie przypomnisz?
-Błągam, przestań! Nic nie wiem, nie rób tego! Proszę... - zaczęła krzyczeć Michelle, widząc swoją przyjaciółkę w rękach tego mężczyzny. Miała wrażenie, że właśnie w tym jedynym momencie sypie jej się całe życie.
-Gdybyś była grzeczna, nic by się nie stało - stwierdził jak gdyby nigdy nic i uśmiechnął się niewinnie. W tamtej chwili, gdyby tylko Michelle miała jakąś broń, była tego całkowicie pewna, zabiłaby go.
-Nie wiem o co chodzi, ale ja nic nie wiem! Zostawcie nas! Przestańcie! - krzyknęła szatynka. Zaczęło robić jej się słabo, nie miała już siły. Bała się, o Kate, o siebie, o to, co się z nimi zaraz stanie. Właśnie wtedy, usłyszała pisk. Nie był uciążliwy, ale nie wiadomo było, skąd dochodził. Odwróciła się w tamtym kierunku, ale nie zobaczyła za wiele. Ujrzała tylko ciemną postać stojącą na zewnątrz wagonu, miała rozmazany obraz poprzez łzy. Zrobiło jej się słabo, straciła kontrolę nad własnym ciałem. Zdawało się niezwykle lekkie, zaczęło powoli spadać w dół. Jej oczy same się zamykały, mimo że tego nie chciała. Ostatnie, co zobaczyła, to szyba, rozbijająca się na miliony małych kawałeczków. Resztkami sił spojrzała na przybysza, lecz chwilę potem zemdlała. W pamięci zapadły jej tylko czarne niczym węgiel oczy.

wtorek, 5 marca 2013

1: Przeczucia

 -Hej, Michi, pamiętasz jak się poznałyśmy? - z ust blondynki padło nieśmiałe pytanie. Leżała właśnie na łące, głowę opierając na kolanach swojej najlepszej przyjaciółki, Michelle. Kate, bo tak właśnie nazywała się owa blondynka, miała jasne włosy i tak samo jasne, niebieskie oczy. W rękach trzymała czerwony kwiat, ale widać było, że jej myśli skoncentrowane są na czymś innym.
-No... jasne, czemu pytasz? - spytała Michelle, lekko się uśmiechając. Pochyliła głowę, patrząc na twarz Kate, przez co jeden z kosmyków jej brązowych loków opadł jej na policzek.
-Bo tak jakoś mi się przypomniało... a jak pomyślę, że mogłybyśmy nigdy się nie spotkać i że to był przypadek... - zaczęła ostrożnie Kate, odgarniając sobie kosmyk włosów Michelle z twarzy.
-Przestań. Po co myśleć "Co by było, gdyby?"? Ważne, że jednak się znamy i że jesteś moją najlepszą przyjaciółką, albo i prawie siostrą, i że zrobiłabym dla ciebie wszystko, i że... - zaczęła wymieniać, lecz dziewczyna jej przerwała.
-Dobra, łapię, tak tylko pomyślałam - stwierdziła z uśmiechem Kate i powoli podniosła się z kolan przyjaciółki, kończąc siedząco prosto -Wiesz co? - spytała niespodziewanie. Odpowiedział jej przeczący ruch głowy, więc kontynuowała: -Kocham cię! - krzyknęła radośnie i rzuciła się na szyję Michelle. Ta, na początku była zdezorientowana.
-Masz w związku z tym jakieś plany? Bo wiesz, mówisz to akurat teraz, w odizolowanym miejscu, gdzie jesteśmy tylko my... - powiedziała z udawanym zdziwieniem, specjalnie sugestywnie opuszczając ramiączko swojej bluzki nieco niżej. Chwilę później podziwiała całkowicie zdezorientowany wyraz twarzy Kate. Nie mogła się powstrzymać, więc wybuchnęła śmiechem.
-Pff! Nie myśl sobie, po prostu wymyślałam swoją odpowiedź. - zaznaczyła szybko blondynka i splotła swoje ręce na piersi.
-Czemu? Nie kochasz mnie już? - zapytała słodko Michelle, robiąc najbardziej niewinną minę, na jaką było ją stać. Przez kolejne kilka godzin napawała się reakcją Kate.

* * *

Powoli wyciągnęła pęk kluczy z torby i otworzyła drzwi wejściowe. Łatwo dało się zauważyć, że ani w holu, ani w korytarzu nikogo nie było. Przedpokój był stosunkowo mały, ale łączył się z holem, który z kolei prowadził do bardzo dużej ilości pomieszczeń. Na parterze znajdował się salon, kuchnia, łazienka, sypialnia, która była nieużywana, gabinet, oraz inne 2 pokoje, które służyły jako schowek. Hol prowadził także do schodów na pierwsze piętro, na którym znajdowała się sypialnia Michelle, jej łazienka oraz garderoba, a także sypialnia jej matki, także z łazienką. Obie wiedziały, że był to duży dom jak dla nich dwóch, ale nie chciały się z niego wyprowadzać. Był to bowiem dom, który został zbudowany przez ojca Michelle, kiedy ten jeszcze żył...
-Mamo, już jestem! - krzyknęła w głąb domu, odwieszając swój płaszcz i powoli zdejmując swoje buty. Wsunęła na nogi puchate kapcie z wizerunkami kotków i powoli poczłapała do kuchni. Tak jak się spodziewała, jej mama spędzała czas przy kuchence, na uszach zaś mając bezprzewodowe słuchawki. Michelle podeszła do niej od tyłu i poklepała ją po ramieniu. Kobieta podskoczyła i nieco wystraszonym wzrokiem spojrzała na szatynkę.
-Oh, Michelle, to ty. Dziecko, nie strasz mnie tak więcej. Ale dobrze, że już jesteś... przydasz się - powiedziała, ale Michelle wiedziała, że właśnie myśli, w czym mogłaby ją wykorzystać.
-Och tak, mamo, ja też cię kocham. Tak, spotkanie z Kate było fajne. Och, mamo, to miłe, że prosisz mnie o pomoc. Nie, nie jestem głodna... - zaczęła teatralnym tonem, w pasie przewiązując sobie fartuch.
-Widzisz, kochanie? Dokonałaś złego wyboru, aktorstwo pasuje do ciebie bardziej niż modeling - powiedziała kobieta z lekkim uśmiechem na ustach. Podała córce trzepaczkę do jajek, a sama zajęła się odmierzaniem mleka i mąki. W szafki na górze wyjęła wielką białą miskę, do której włożyła wcześniej wydozowane składniki. Piana z białek także była już gotowa, teraz wystarczyło już tylko... -Och! - wydała z siebie okrzyk, uderzając otwartą dłonią w czoło. - Michi, mamy problem, chyba zapomniałam kupić czekoladę! - w jej oczach widać było przerażenie.
-I rozumiem, że to ja muszę po nią teraz biec? - spytała, ale nie czekała na odpowiedź, tylko skierowała się z powrotem do przedpokoju. Kiedy jej rodzicielka także do niego weszła, dziewczyna już wkładała buty.
-Kochanie, ratujesz mi życie! Jak ciastka będą już gotowe, to obiecuję, że będziesz pierwszą, która ich zkosztuje! - powiedziała uradowana i poczochrała jej włosy -Tylko może załóż kaptur, żeby nikt nie zobaczył twojej twarzy i cię nie poznał... - dodała w zamyśle. Michelle wiedziała, że był to dobry pomysł. Odkąd jej twarz stała się rozpoznawalna, często zaczepiana była na ulicach, zawsze ktoś ją rozpoznawał. Osoby, które prosiły o autograf lub zdjęcie nie były tak groźne jak te, które wykrzykiwały lub nawet jej groziły. Kiedyś chodziła z ochroną, ale za bardzo przyciągała uwagę, więc musiała po prostu ukrywać swoją tożsamość. Nie było to trudne, kaptur zazwyczaj załatwiał sprawę.
-Spokojnie mamo, będę uważać - uśmiechnęła się do matki w progu i wybiegła na ulicę, kierując się szybko w stronę najbliższego sklepu spożywczego. Ich dom znajdował się w stusunkowo zamożnej dzielnicy, więc była ona zadbana. Szatynka po drodze mijała rabatki kwiatów, równo posadzone drzewa, parki, ogrody, a nawet fontanny, które się tam znajdowały. Na ulicach wciąż świeciły latarnie, więc było dosyć jasno. Po chodnikach gdzieniegdzie przechadzało się kilku przechodniów, więc było dosyć dużo ludzi, aby uznać okolicę za bezpieczną.
Michelle wpadła do sklepu i od razu sięgnęła po pierwszą czekoladę, jaką ujrzała. Skierowała się z nią do kasy, ale przystanęła na chwilę, nie dowierzając własnym oczom. Podeszła bliżej do kasy, aby móc spojrzeć bliżej na kasjera.
-Louise? - spytała, patrząc chłopakowi w oczy -Czemu mi nie powiedziałeś, że zaczynasz tu pracować! - powiedziała nieco głośniej, zdejmując kaptur, aby mógł ją rozpoznać.
-Michi... no nie, ze wszystkich, czemu to musisz być akurat ty...? - wzniósł ręce do nieba w teatralnym geście, ale zaraz potem się uśmiechnął, spoglądając na czekoladę w rękach dziewczyny -Och, może się na tym nie znam, ale czy nie powinnaś być na diecie? W końcu nikt nie chciałby patrzeć na ciebie, jak... - zaczął z ironicznym uśmieszkiem, ale Michelle zrobiła taktyczne przejście i wbiła mu dwa palce między żebra.
-Jeszcze chwila, a... byłbyś martwy! - powiedziała na jednym wydechu i splotła ręce na piersi.
Louise uniósł ręce w obronnym geście i policzył jej za czekoladę, krótko z nią rozmawiając. Miał się właśnie pożegnać z dziewczyną, kiedy coś zauważył. Był to nic nieznaczący ruch pomiędzy alejkami, ale chłopak miał złe przeczucie. Złapał dziewczynę za rękę i mocnym pociągnięciem przybliżył do siebie.
-Uważaj na siebie... dobra? - wyszeptał jej na ucho, kosmykami swoich włosów łaskocząc policzek. Szatynka odskoczyła od niego jak oparzona.
-Boże, Louise, nie rób tak, przestraszyłeś mnie! - krzyknęła, zasłaniając dłonią swoje rumieńce na policzkach. Zaskoczył ją, robiąc to tak nagle, tym bardziej, że ona...
Chłopak wystawił jej tylko język.

* * *

Wyszła ze sklepu i szybkim krokiem skierowała się do domu. Zbyt długo rozmawiała z Louisem i jej mama musiała się niepokoić. Nie kłopotała się już nawet z zakładaniem kaptura, pozwoliła swoim włosom wydostać się spod ubrania i delikatnie powiewać na wietrze. Ręce włożyła w kieszenie bluzy, rozglądając się dookoła. Przechodziła właśnie obok jej ulubionego parku, w którym rosło wiele róż. Bardzo lubiła przesiadywać tam razem z Kate, nigdy nie miała dość oglądania tego widoku. W pewnym momencie przystanęła, ponieważ poczuła wibracje swojego telefonu. Wyciągnęła go z kieszeni spodni i odczytała nowo otrzymanego sms'a. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła jego treść. Fotograf z jutrzejszej sesji zgodził się, aby przyprowadziła na plan jedną osobę ze sobą! Nie mogła się doczekać, aż powie o tym przyjaciółce, blondynka z pewnością będzie zachwycona. Od dłuższego czasu chciała zobaczyć, jak pracuje Michelle. Dodatkowo, pozowanie przed aparatem z poczuciem, że ktoś ważny dla ciebie dodaje ci sił, sprawiało, że Michelle była pełna energii i chęci do pracy. W radości schowała telefon do kieszeni i zaczęła biec przez resztę drogi powrotnej.
Nie zauważyła przez to, że już od dłuższego czasu podążał za nią cień, bezlitośnie analizując każdy jej ruch...

__________________
Rozdział pierwszy jest. Wciąż go poprawiałam, więc mam nadzieję, że się spodoba. 
Kolejny rozdział... mam zamiar, aby był nieco dłuższy, więc nie wiem, ile zajmie mi jego napisanie. Mam nadzieję, że poczekacie!



środa, 27 lutego 2013

Prolog

Czy zwykły przypadek i niefortunny zbieg okoliczności może zdecydować o czyimś życiu?
Tak, może. A nawet o kilkunastu życiach.

Kiedyś była zwykłą dziewczyną, lecz sława wywróciła jej życie o 360 stopni. Coraz trudniej było jej prowadzić normalne życie, będąc rozpoznawaną na każdym kroku. Nie miała chwili wytchnienia, zero spokoju. Jak poradzi sobie w nowej sytuacji, nie rozumiejąc niczego, nie wiedząc komu zaufać? Czy sława to naprawdę to, co najbardziej w życiu ją uszczęśliwia?

To był dzień jak codzień. Słońce prażyło niemiłosiernie bruk ulicy, jednak one nie zwracały na to uwagi. Zafascynowane rozmową nie patrzyły na nic wokół. Kate i Michelle od zawsze dobrze się dogadywały, były dla siebie niemal jak siostry. Jedna potrafiłaby oddać życie za drugą.
- Właśnie, Kat, idziesz ze mną jutro do studia? Pozwolili mi tym razem zabrać jedną osobę, więc... - zaczęła Michalle, ale już znała odpowiedź przyjaciółki.
- Naprawdę? - zapytała Kate z niedowierzaniem, a jej oczy jakby zaczęły się świecić. - W takim razie, jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie zobaczę jak wyginasz się przed aparatem. - dodała z niewinnym uśmieszkiem.
- Zboczeniec - prychnęła szatynka pod nosem, ale z chytrym uśmiechem podstawiła przyjaciółce nogę, o którą prawie się nie wywaliła.
- No ej! - krzyknęła Kate, ledwo łapiąc równowagę. - Mich... - zaczęła od razu, ale tamta jej przerwała.
- No co? - zapytała z uśmiechem niewiniątka. - Chciałam tylko zobaczyć, jak wyginasz się tu na chodniku - uśmiechnęła się promiennie, po czym podbiegła na przystanek tramwajowy.
Blondynka chciała coś powiedzieć, lecz zamiast tego pobiegła za roześmianą przyjaciółką. Złapała ją dopiero na przystanku. Nie zdążyła powiedzieć dużo, bo chwilę później zza horyzontu wyłonił się pasujący im tramwaj. Obie roześmiane wsiadły do niego w pośpiechu i zajęły miejsca z tyłu...
Nie wiedziały, że będzie to jeden z największych błędów w ich życiu...